Przyszedł wrzesień, a razem z nim chłód, deszcz i szarówka za oknem. Na porannym śniadaniu z przyjaciółmi w plenerze mocno zmarzliśmy. Czy to już koniec lata i gorących promieni słońca na skórze w tym roku? Scenariusz jesiennozimowy na najbliższe 6 miesięcy sprawił, że wspomnieniami wróciliśmy do naszej podróży poślubnej. Zabawne, bo akurat nie były to tropiki, a raczej podbiegunowa egzotyka. Słońca nam jednak nie brakowało, bo trafiliśmy na skandynawskie białe noce, czyli czas kiedy słońce w ogóle nie zachodzi. Zatem na brak dnia do zwiedzania i wypoczywania nie mogliśmy narzekać.
Od początku naszego wspólnego życia nie lubiliśmy oczywistych kierunków. Dlatego też na naszą podróż poślubną nie wybraliśmy kierunku obleganego przez masę turystów, a Skandynawię, która fascynowała nas od dawna. Co prawda klimat jest tu zdecydowanie mniej zachęcający niż chociażby na Kanarach, ale piękno i dzikość natury wynagradza wszystko. Na to przynajmniej liczyliśmy i w ogóle się nie rozczarowaliśmy. Okazało się, że nie tylko my, bo latem Skandynawia to wręcz kraina camperów przemierzających ją wzdłuż i wszerz. Bo czy może być coś piękniejszego od wschodu słońca raz nad malowniczym jeziorem, innego dnia wysoko w górach, a innego na spektakularnym fiordzie?
W sumie przez ponad trzy tygodnie przejechaliśmy naszym autem ponad 7 tysięcy kilometrów, co jest naszym wakacyjnym rekordem. Dużo by pisać o całej wyprawie dlatego odwiedzone miejsca postanowiliśmy opisać skojarzeniami:
- Halmstad i Tylosand – hotel i muzeum Roxette; morze, wydmy i my
- Borgholm na wyspie Oland – monumentalne ruiny zamku; ucieczka przed bykiem i zdanie “Per Gessle is not popular anymore”,
- Sztokholm – znowu pięknie, przyjazne miasto; zdjęcie dla Dudy; QX Gala,
- Sundsvall – włamanie na prywatną plażę, romantyczny wieczór nad brzegiem morza
- Arjeplog – “Kurcze, jak tu pięknie” i odkrywamy, że istnieją ludzie, którzy wolą zimę od lata
- Rokland – zorze polarne,
- Lofoten – góry wyrastające z morza; niebiańskie plaże; delfiny; białe noce; bajka,
- Koło podbiegunowe – na biegunie w bezrękawnikach, mistyczne kamienie
- Geiranger – epicki widok; królewski fiord; najwyższy szczyt Norwegii, na który można wjechać samochodem,
- Trolltunga – widokowy orgazm; 28 km po górach; pot; porażający lek wysokości; satysfakcja,
- Preikestolen – po Trolltundze to przechadzka, zabawa na krawędzi; znowu strach; piękne zdjęcia na pulpit,
- Oslo – szybki tour, szału nie ma, jest opera; nawet tu mamy fanów!!!
- Halmstad i Tylosand – zatoczyliśmy koło, pierwsza kąpiel w Skandynawii, niespodzianka od Kuby i balony!!!
- Kopenhaga – czasem słońce, czasem deszcz, stolica awanturników, Nyhavn, chodzimy za rękę!!
Zakochaliśmy się w skandynawskiej dzikiej naturze, otwartości i tolerancji ludzi. Jest to miejsce, w którym moglibyśmy mieszkać. Najlepiej w domku z trawą na dachu 🙂